Floryda z ASTROBOT'em- okiem nastolatka
Jak zapewne część z Was
wie, nasza drużyna Space Team w składzie Maja, Filip, Mikołaj, Kuba i
Michał wygrała konkurs astronautyczno-robotyczny ASTROBOT. W nagrodę
polecieliśmy 19 maja na Florydę. Ale dobra- koniec autoreklamy :)
Dzień I
19
V 2013, godzina 5 rano. Lokalizacja: Lotnisko Chopina w Warszawie-
popularne Okęcie. Pomimo wczesnej pory nikt nie był zaspany. Ale nie ma w
tym nic dziwnego, w końcu dla wielu z nas właśnie rozpocznie się
najwspanialsza jak dotąd wyprawa życia! Nie często zdarza się wygrać
wycieczkę do Stanów i to w tak wspaniały dla fana astronomii i
astronautyki rejon jak Space Coast
Na początek coś mega miłego a
mianowicie spotkanie przyjaciół z Teamu i opiekunów- Pani Magdy z
Krajowego Funduszu na Recz Dzieci oraz Pana Michała z Mars Society
Polska.
Jak to bywa w takich sytuacjach, trochę pożartowaliśmy ale
szybko nadszedł czas ostatnich pożegnań z rodzicami, nadanie bagażu i
przejście przez security. Obyło się bez problemów, czas w strefie
wolnocłowej minął zaskakująco szybko (szczerze mówiąc to wogólę jej nie
pamiętam, chyba nie mieliśmy za dużo czasu ;) ) i weszliśmy na pokład
Airbusa A320. Ostatni sms do rodziców i dziewczyny, obowiązkowe
wyłączenie telefonu i już lecimy do stolicy Francji- Paryża. Lot był
ultra krótki, coś troszkę ponad 2 godzinki. Lotnisko Charlesa de Gaulle w
Paryżu źle mi się kojarzy- lubią zgubić bagaż (jak się jednak później
okazało przez wszystkie 4 loty obsługiwane przez Air France z
przesiadkami na CDG Airport ani jeden z naszych bagaży nie zaginął). W
strefie wolnocłowej większość czasu spędziłem z Michałem w sklepach z
elektroniką zachwycając się iPadami, iPodami i super słuchawkami które
można było wypróbować. Ceny- jak dla mnie zaporowe, ale na szczęście nie
potrzebuję takich cudów techniki :)
No i zaczął się boarding i
chwila na którą czekałem kilka dni- wejście na pokład jumbojeta (Boeing
747-400). Dla mnie, jako osoby która całe dzieciństwo przeżyła marząc o
tym że będzie konstruować samoloty, była to podniosła chwila. Pierwszy
raz wsiadałem do tak dużego samolotu, do tej pory miałem styczność
tylko z Airbusami A320, Boeingami (głównie 737) i jakimś małym
Embraerem. No więc w pierwszej chwili szok- ile tam jest miejsca! Ale
dość szybko człowiek się do tego przyzwyczaja i już nie robi to na nim
wrażenia. I znowu szybki sms do najbliższych i startujemy do Miami! Lot
trwał ponad 8 godzin, ale samoloty dalekodystansowe są dość wygodne i
fajnie wyposażone- każdy ma w zagłówku przed sobą dotykowy ekran, a w
nim kilkanaście filmów, kilkadziesiąt płyt do przesłuchania, jakieś
programy telewizyjne (ja oglądałem tylko "How it's made" prod.
Discovery) i jeszcze jakieś proste gry. I najfajniejsze dla mnie: mapy z
zaznaczeniem gdzie jesteśmy oraz dane: wysokość, prędkość względem
gruntu, prędkość wiatru, prędkość względem wiatru (czyli V grunt + V
wiatru jeśli wieje od dziobu do ogonu samolotu lub odjąć jeśli lecimy z
wiatrem). W zestawie oczywiście słuchawki bo na szczęście ekrany nie
mają głośników oraz opaska na oczy i kocyk.
Po 8 godzinach lotu
zobaczyliśmy Wschodnie Wybrzeże- kurde, ale to były emocje. Jeszcze
nigdy nie byłem na kontynencie aż tak oddalonym. A tu widzę
kontynentalne terytorium ojczyzny dolara, komiksów, filmów z super
efektami specjalnymi, USAF i U.S. Navy oraz nie wiem czego jeszcze!!
Pół godziny później koła Jumbojeta dotknęły Amerykańskiej ziemi. I
pierwsza dłuuuuga kolejka- aby przejść odprawę paszportową i dostać
pieczątkę a potem przemieszczać się po terytorium USA należy odstać
swoje w "ogonku". Nam to zajęło ponad 2 godziny czyli tyle w ile można
się dostać z Warszawy do Paryża- tak być nie powinno.
Następny etap
to wynajęcie samochodu- nasz to był 7-mio osobowy Nissan. A ja byłem w
raju, bo na terenie wypożyczalnie większość aut (na drogach na moje oko
ok. 10%) to klasyczne amerykańskie muscle car'y- Ford Mustang,
Chevrolet Camaro, Dodge Charger- auta które prawie kocham!
Wyjechaliśmy
Miami i po nasyceniu oczu Ziemią Amerykańską oraz wieżowcami Miami,
samochodami i autostradami oraz załamaniu się brakiem obowiązku jazdy w
kaskach na motocyklach oraz nie używaniem kierunkowskazów przy zmianie
pasa- usnąłem. Do Cocoa jechaliśmy pewnie jakieś 3 godziny, ale
pewności nie mam. Po zakwaterowaniu się w całkiem przyjemnym hotelu,
wzięciu prysznica i ostatnich pogawędkach z przyjaciółmi o pierwszych
przeżyciach poszliśmy spać. Tak minął dzień pierwszy.
Dzień drugi
20 V 2013
Po
zjedzeniu amerykańskiego śniadania ociekającego tłuszczem (fuj!)
udaliśmy się do Kennedy Space Center Visitor Complex (KSCVC). Ja to
wszystko przeżywałem, było to spełnienie marzeń. Zbliżając się do KSC
pierwsze co widzieliśmy to jeszcze nie otwarta część poświęcona promowi
Atlantis.
Po zaparkowaniu samochodu na parkingu wielkości małego
miasta ( :P ) idziemy po bilety ($50 / dzień) i wreszcie przechodzimy
przez bramki i.... jesteśmy na terenie Kennedy Space Center! Wita nad
podniosła muzyka, logo NASA w formie globusa oraz fontanna z portretem
prezydenta J.F. Kennedy'ego oraz znanym wszystkim cytatem:
"For the
eyes of the world now look into space, to the moon and to the planets
beyond, and we have vowed that we shall not see it governed by a
hostile flag of conquest, but by a banner of freedom and peace" z 1962
roku
Szybko udaliśmy się do wielkiego i klimatyzowanego namiotu w
którym swoje stanowiska robocze miały wszystkie zespoły konkursu
organizowanego przez NASA- Lunabotics Mining Competition 2013. Jedynym
zespołem z Europy który się zakwalifikował był team z Politechniki
Warszawskiej HUSAR. Możemy być dumni że nasi rodacy zaszli tak daleko i
pokazali na co ich stać oraz że Polacy łatwo się nie poddają!
Nasz konkurs
ASTROBOT kręcił się dookoła łazików więc ten temat nie jest nam
zupełnie obcy. Niesamowite jak niektóre konstrukcję zdawały się nie
przemyślane. Po dokładnym obejrzeniu łazików poszliśmy do Rocket Garden
( http://www.kennedyspacecenter.com/rocket-garden.aspx
) gdzie stało 8 pełnowymiarowych makiet rakiet Redstone, Atlas i Titan-
rodziny rakiet które wyniosły na orbitę kapsuły misji Mercury, Gemini i
Apollo.
Na terenie KSC jest również IMAX w którym lecą dwa filmy- "Space Station 3-D" o ISS a drugi to "Hubble 3-D"- wiadomo o czym :)
Więc
jak łatwo się domyślić poszliśmy na jeden z filmów- wybór padł na film
o ISS. Tak pięknych ujęć jeszcze nigdy w życiu nie widziałem.
Najlepszy film jaki widziałem... Chciałoby się mimo ryzyka tam
polecieć... Ludzkość jest genialna!
Następnym etapem było odwiedzenie budynku Early Space Exploration poświęconemu wczesnemu podbojowi kosmosu.
Widzieliśmy
tam najstarsze amerykańskie satelity, pomieszczenia przeznaczone dla
misji Mercury i Gemini a w nich m.in. oryginalne kombinezony i kapsuły.
Pod sufitem wisiał też model jednej z pierwszych rosyjskich kapsuł
rosyjskich z pięknym czerwonym napisem CCCP (Cep Cepa Cepem Pogania) :)
Był również model jednego Lunabota na którym można sobie było zrobić
zdjęcie.
Było również pomieszczenie z którego nadzorowano misję Mercury.
Zmęczeni
sporą (choć to było jeszcze nic!) temperaturą i chyba jeszcze bardziej
wilgotnością wróciliśmy do hotelu. Tam prawie wszyscy poszliśmy na
basen, gdzie spotkaliśmy małego dzieciaka który pluł na nas wodą. Pomimo
naszych protestów jego starszy (ok.20-25 letni) brat nie reagował. Już
go miałem utopić ze złości gdy z Mają wymyśliliśmy że może spróbujemy
dyplomatycznie. I zaczęła się bardzo szokująca rozmowa. Nie pamiętam
jego imienia ale chłopiec miał 5 lat i na pytanie skąd jest odpowiedział
że jest TROCHĘ Amerykaninem ponieważ nie ma flagi którą mógłby machać.
Miłość amerykan do wielkich flag widać na każdym kroku, ale
wyobrażacie sobie by dziecko w Polsce powiedziało że jest trochę
Polakiem ponieważ nie ma flagi którą mógłby "powiewać"? Byliśmy
zszokowani. A potem jego brat rzucił dziewczynę o czym mały nie
omieszkał nas poinformować ;)
Dzień trzeci
21 V 2013
Tego
dnia z powodów logistycznych zmieniliśmy hotel. Również był to Days
Inn, a był nawet fajniejszy od tego pierwszego. Zmieniliśmy również
miejscowość- z Cocoa przenieśliśmy się do Cocoa Beach :)
Również
udaliśmy się do Kennedy Space Center. Pierwsze co zrobiliśmy po
przyjeździe to wręcz pobiegliśmy do namiotu gdzie odbywał się konkurs
Lunabotics. I tu bardzo nie miła niespodzianka- firma kurierska zgubiła
jedną z dwóch paczek HUSAR'a. Został im bęben kopiący, sterownik i to
co przywieźli w bagażach. Nadzieja że paczka się odnajdzie pozostawała,
ale czas uciekał. Większość drużyn miała gotowe łaziki a HUSAR był "w
proszku". W wielu materiałach piszą po prostu o firmie kurierskiej- ale
nie bójmy się tego powiedzieć, to był UPS.
Następnie
skorzystaliśmy z wycieczki KSC BUS'em która była w cenie wejściówki.
Klasycznym amerykańskim autobusem jeździmy po Merritt Island
gdzie
pierwsze co widzimy to znany wszystkim ze zdjęć budynek Vehicle Assembly
Building. Jest to olbrzymia szara bryła która na ścianie frontowej po
jednej stronie ma logo NASA, a po drugiej wielką amerykańską flagę (w
Stanach nic się nie obejdzie bez flagi). Przy okazji pilot wycieczki
wspomniał że lepiej nie robić zdjęć strażnikom bo bywają nerwowi i lubią
strzelać :) W trakcie jazdy 2 razy zrozumiałem że pilot mówi o
aligatorze w rowie i wszyscy się wtedy rzucali z aparatami do szyb po
jednej stronie autobusu, ale ani razu nie udało mi się go zobaczyć :(
Już samo zobaczenie budynku NASA to było "coś", lecz w porównaniu do tego co mieliśmy zobaczyć- był to tylko słaby prolog :)
Po
drodze widać było jakieś nie duże platformy startowe, ale miejscem do
którego jechaliśmy był budynek poświęcony programowi Apollo, a więc i
Saturnowi V - największej jak dotąd używanej rakiety!
Po wyjściu z
autobusu wchodzimy do ciemnego pomieszczenia którego ściany są pokryte
wizjami artystycznymi startu Saturna V. Na dość małym ekranie
wyświetlany jest film wprowadzający w realia lat 60-tych. Amerykanie
mówią w nim że byli strasznie w plecy za Rosjanami. Głównym elementem
rozpoczynającym "wyścig kosmiczny" był strach. A Amerykanie mieli się
czego bać. Rosjanie 4 X 1957 wynieśli na orbitę pierwszego sztucznego
satelitę- ważącego ponad 83 kg Sputnika. Ameryka miała problem, i w
dużej mierze w celach propagandowych wynieśli swojego pierwszego
satelitę. Był to Explorer I a udało im się to dopiero 31 I 1958 roku,
czyli blisko 4 miesiące po Rosjanach (w tym czasie Rosjanie mieli już na
"koncie" Sputnika 1 oraz 2 oraz psy, m.in. Łajkę). W dodatku Explorer I
to było "małe gówienko" ważące raptem 14 kilogramów.
Kilka tygodni
później Rosjanie wynieśli na orbitę ważącego ponad 1300 kg Sputnika 3.
Amerykanie wpadli w popłoch- skoro ruscy mogą wynieść blisko 1.5 tony na
orbitę to równie dobrze mogą wynieść głowicę jądrową i w każdej chwili
zrzucić ją na któreś z amerykańskich miast! Ameryka wzięła się ostro do
roboty i końcowy efekt znamy- 20 lipca 1969 roku Neil Armstrong jako
pierwszy człowiek w historii postawił stopę na Księżycu.
Krótki
film się kończy i przechodzimy do następnego pomieszczenia- a właściwie
wielkiej i pięknej hali w której leży Saturn V. Ależ on jest
wielki!!!!!! Czytało się setki razy że ma 110 metrów długości ale tego
się nie czuję. A gdy nagle zza rogu wyłania się 5 olbrzymich dysz
wylotowych... Człowiek wręcz czuję tą moc! Paru osobom już to mówiłem
ale się powtórzę- czułem się jak muzułmanin w Mekkce- wręcz biłem
pokłony przed Saturnem V!!! To co jeszcze mnie zdumiewało podczas chwili
zadumy to myśli załogi z programu Apollo. Trzech odważnych i doskonale
wyszkolonych mężczyzn siadało na szczycie 110 metrowej bomby na paliwo
ciekłe. Nie mieli kontroli nad ciągiem. Gdy rakietę odpalono silniki
przestawały działać dopiero po wypaleniu się paliwa. Co musieli myśleć?
Przeżyję czy zginę? Horror...
Cały Saturn V w owej hali był
podzielony na kolejne stopnie, a nad restauracją wisiał lądownik misji
Apollo :) Był też oryginalny bus który woził astronautów na platformę
startową. To w nim musieli mieć te myśli o tym czy przeżyją...
Można
była tam również zobaczyć łazik oraz taczki księżycowe (tak, astronauci
na Księżycu wozili swój ekwipunek na taczkach :) ), kombinezon
Armstronga itd. Było również pomieszczenie w którym widoczna była mapa
Księżyca z zaznaczonymi miejscami lądowań poszczególnych misji, próbka
księżycowa zatopiona w szklanej piramidce oraz ORYGINALNA kapsuła z
misji Apollo 14!!!! To było naprawdę emocjonujące przeżycie, miało się
tam ochotę zostać na noc i spać w towarzystwie Saturna V :)
Na rozentuzjowanych zwiedzających czekał sklep z pamiątkami gdzie za nie małe pieniądze mogli kupić jakieś suveniry :)
Opisując
rakietę Saturn V i program Apollo nie można nie odnieść się do teorii
spiskowych. Chyba każdy słyszał o tym że Amerykanie nigdy nie byli na
Księżycu. Osobiście uważałem że Apollo to prawda aczkolwiek bez jakiegoś
wielkiego przekonania. Ręki a nawet palca nie dałbym sobie obciąć. A
chyba nie ma osoby która z hali z Saturnem V wyszłaby z takimi
wątpliwościami. Skoro udało się zbudować coś o tak ogromnej mocy i
możliwościach, to czemu Amerykanie mieliby wystrzeliwywać swoich ludzi i
"nie trafiać" nimi w Księżyc? W jaki sposób miało by im się to udać?
Wydaje mi się że przez odpowiednio duży teleskop nie było by problemu z
dojrzeniem orbitującego orbitera (jakkolwiek głupio to brzmi). To nie
jest tak że oni z dnia na dzień postanowili że wylądują na Księżycu. Już
Apollo 8 był skierowany na orbitę Księżyca. Przeprowadzili setki jeśli
nie tysiące testów WSZYSTKIEGO. I wszystko działało. Dlaczego mieliby po
prostu nie wylądować na Księżycu? I właśnie to zrobili. I chwała im za
to.
Tą drobną rozkminą kończymy dzień trzeci :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz