niedziela, 2 czerwca 2013

Floryda z ASTROBOT'em- okiem nastolatka cz.1

Floryda z ASTROBOT'em- okiem nastolatka

Jak zapewne część z Was wie, nasza drużyna Space Team w składzie Maja, Filip, Mikołaj, Kuba i Michał wygrała konkurs astronautyczno-robotyczny ASTROBOT. W nagrodę polecieliśmy 19 maja na Florydę. Ale dobra- koniec autoreklamy :)









Dzień I
19 V 2013, godzina 5 rano. Lokalizacja: Lotnisko Chopina w Warszawie- popularne Okęcie. Pomimo wczesnej pory nikt nie był zaspany. Ale nie ma w tym nic dziwnego, w końcu dla wielu z nas właśnie rozpocznie się najwspanialsza jak dotąd wyprawa życia! Nie często zdarza się wygrać wycieczkę do Stanów i to w tak wspaniały dla fana astronomii i astronautyki rejon jak Space Coast
Na początek coś mega miłego a mianowicie spotkanie przyjaciół z Teamu i opiekunów- Pani Magdy z Krajowego Funduszu na Recz Dzieci oraz Pana Michała z Mars Society Polska.
Jak to bywa w takich sytuacjach, trochę pożartowaliśmy ale szybko nadszedł czas ostatnich pożegnań z rodzicami, nadanie bagażu i przejście przez security. Obyło się bez problemów, czas w strefie wolnocłowej minął zaskakująco szybko (szczerze mówiąc to wogólę jej nie pamiętam, chyba nie mieliśmy za dużo czasu ;) ) i weszliśmy na pokład Airbusa A320. Ostatni sms do rodziców i dziewczyny, obowiązkowe wyłączenie telefonu i już lecimy do stolicy Francji- Paryża. Lot był ultra krótki, coś troszkę ponad 2 godzinki. Lotnisko Charlesa de Gaulle w Paryżu źle mi się kojarzy- lubią zgubić bagaż (jak się jednak później okazało przez wszystkie 4 loty obsługiwane przez Air France z przesiadkami na CDG Airport ani jeden z naszych bagaży nie zaginął). W strefie wolnocłowej większość czasu spędziłem z Michałem w sklepach z elektroniką zachwycając się iPadami, iPodami i super słuchawkami które można było wypróbować. Ceny- jak dla mnie zaporowe, ale na szczęście nie potrzebuję takich cudów techniki :)

No i zaczął się boarding i chwila na którą czekałem kilka dni- wejście na pokład jumbojeta (Boeing 747-400). Dla mnie, jako osoby która całe dzieciństwo przeżyła marząc o tym że będzie konstruować samoloty, była to podniosła chwila. Pierwszy raz wsiadałem do tak dużego samolotu, do tej pory miałem styczność tylko z Airbusami A320, Boeingami (głównie 737) i jakimś małym Embraerem. No więc w pierwszej chwili szok- ile tam jest miejsca! Ale dość szybko człowiek się do tego przyzwyczaja i już nie robi to na nim wrażenia. I znowu szybki sms do najbliższych i startujemy do Miami! Lot trwał ponad 8 godzin, ale samoloty dalekodystansowe są dość wygodne i fajnie wyposażone- każdy ma w zagłówku przed sobą dotykowy ekran, a w nim kilkanaście filmów, kilkadziesiąt płyt do przesłuchania, jakieś programy telewizyjne (ja oglądałem tylko "How it's made" prod. Discovery) i jeszcze jakieś proste gry. I najfajniejsze dla mnie: mapy z zaznaczeniem gdzie jesteśmy oraz dane: wysokość, prędkość względem gruntu, prędkość wiatru, prędkość względem wiatru (czyli V grunt + V wiatru jeśli wieje od dziobu do ogonu samolotu lub odjąć jeśli lecimy z wiatrem). W zestawie oczywiście słuchawki bo na szczęście ekrany nie mają głośników oraz opaska na oczy i kocyk.
Po 8 godzinach lotu zobaczyliśmy Wschodnie Wybrzeże- kurde, ale to były emocje. Jeszcze nigdy nie byłem na kontynencie aż tak oddalonym. A tu widzę kontynentalne terytorium ojczyzny dolara, komiksów, filmów z super efektami specjalnymi, USAF i U.S. Navy oraz nie wiem czego jeszcze!! Pół godziny później koła Jumbojeta dotknęły Amerykańskiej ziemi. I pierwsza dłuuuuga kolejka- aby przejść odprawę paszportową i dostać pieczątkę a potem przemieszczać się po terytorium USA należy odstać swoje w "ogonku". Nam to zajęło ponad 2 godziny czyli tyle w ile można się dostać z Warszawy do Paryża- tak być nie powinno.
Następny etap to wynajęcie samochodu- nasz to był 7-mio osobowy Nissan. A ja byłem w raju, bo na terenie wypożyczalnie większość aut (na drogach na moje oko ok. 10%) to klasyczne amerykańskie muscle car'y- Ford Mustang, Chevrolet Camaro, Dodge Charger- auta które prawie kocham!
Wyjechaliśmy Miami i po nasyceniu oczu Ziemią Amerykańską oraz wieżowcami Miami, samochodami i autostradami oraz załamaniu się brakiem obowiązku jazdy w kaskach na motocyklach oraz nie używaniem kierunkowskazów przy zmianie pasa- usnąłem. Do Cocoa jechaliśmy pewnie jakieś 3 godziny, ale pewności nie mam. Po zakwaterowaniu się w całkiem przyjemnym hotelu, wzięciu prysznica i ostatnich pogawędkach z przyjaciółmi o pierwszych przeżyciach poszliśmy spać. Tak minął dzień pierwszy.

Dzień drugi
20 V 2013
Po zjedzeniu amerykańskiego śniadania ociekającego tłuszczem (fuj!) udaliśmy się do Kennedy Space Center Visitor Complex (KSCVC). Ja to wszystko przeżywałem, było to spełnienie marzeń. Zbliżając się do KSC pierwsze co widzieliśmy to jeszcze nie otwarta część poświęcona promowi Atlantis.
Po zaparkowaniu samochodu na parkingu wielkości małego miasta ( :P ) idziemy po bilety ($50 / dzień) i wreszcie przechodzimy przez bramki i.... jesteśmy na terenie Kennedy Space Center! Wita nad podniosła muzyka, logo NASA w formie globusa oraz fontanna z portretem prezydenta J.F. Kennedy'ego oraz znanym wszystkim cytatem:
"For the eyes of the world now look into space, to the moon and to the planets beyond, and we have vowed that we shall not see it governed by a hostile flag of conquest, but by a banner of freedom and peace" z 1962 roku

Szybko udaliśmy się do wielkiego i klimatyzowanego namiotu w którym swoje stanowiska robocze miały wszystkie zespoły konkursu organizowanego przez NASA- Lunabotics Mining Competition 2013. Jedynym zespołem z Europy który się zakwalifikował był team z Politechniki Warszawskiej HUSAR. Możemy być dumni że nasi rodacy zaszli tak daleko i pokazali na co ich stać oraz że Polacy łatwo się nie poddają!
Nasz konkurs ASTROBOT kręcił się dookoła łazików więc ten temat nie jest nam zupełnie obcy. Niesamowite jak niektóre konstrukcję zdawały się nie przemyślane. Po dokładnym obejrzeniu łazików poszliśmy do Rocket Garden ( http://www.kennedyspacecenter.com/rocket-garden.aspx ) gdzie stało 8 pełnowymiarowych makiet rakiet Redstone, Atlas i Titan- rodziny rakiet które wyniosły na orbitę kapsuły misji Mercury, Gemini i Apollo.

Na terenie KSC jest również IMAX w którym lecą dwa filmy- "Space Station 3-D" o ISS a drugi to "Hubble 3-D"- wiadomo o czym :)
Więc jak łatwo się domyślić poszliśmy na jeden z filmów- wybór padł na film o ISS. Tak pięknych ujęć jeszcze nigdy w życiu nie widziałem. Najlepszy film jaki widziałem... Chciałoby się mimo ryzyka tam polecieć... Ludzkość jest genialna!

Następnym etapem było odwiedzenie budynku Early Space Exploration poświęconemu wczesnemu podbojowi kosmosu.
Widzieliśmy tam najstarsze amerykańskie satelity, pomieszczenia przeznaczone dla misji Mercury i Gemini a w nich m.in. oryginalne kombinezony i kapsuły. Pod sufitem wisiał też model jednej z pierwszych rosyjskich kapsuł rosyjskich z pięknym czerwonym napisem CCCP (Cep Cepa Cepem Pogania) :) Był również model jednego Lunabota na którym można sobie było zrobić zdjęcie.
Było również pomieszczenie z którego nadzorowano misję Mercury.
Zmęczeni sporą (choć to było jeszcze nic!) temperaturą i chyba jeszcze bardziej wilgotnością wróciliśmy do hotelu. Tam prawie wszyscy poszliśmy na basen, gdzie spotkaliśmy małego dzieciaka który pluł na nas wodą. Pomimo naszych protestów jego starszy (ok.20-25 letni) brat nie reagował. Już go miałem utopić ze złości gdy z Mają wymyśliliśmy że może spróbujemy dyplomatycznie. I zaczęła się bardzo szokująca rozmowa. Nie pamiętam jego imienia ale chłopiec miał 5 lat i na pytanie skąd jest odpowiedział że jest TROCHĘ Amerykaninem ponieważ nie ma flagi którą mógłby machać. Miłość amerykan do wielkich flag widać na każdym kroku, ale wyobrażacie sobie by dziecko w Polsce powiedziało że jest trochę Polakiem ponieważ nie ma flagi którą mógłby "powiewać"? Byliśmy zszokowani. A potem jego brat rzucił dziewczynę o czym mały nie omieszkał nas poinformować ;)

Dzień trzeci
21 V 2013

Tego dnia z powodów logistycznych zmieniliśmy hotel. Również był to Days Inn, a był nawet fajniejszy od tego pierwszego. Zmieniliśmy również miejscowość- z Cocoa przenieśliśmy się do Cocoa Beach :)

Również udaliśmy się do Kennedy Space Center. Pierwsze co zrobiliśmy po przyjeździe to wręcz pobiegliśmy do namiotu gdzie odbywał się konkurs Lunabotics. I tu bardzo nie miła niespodzianka- firma kurierska zgubiła jedną z dwóch paczek HUSAR'a. Został im bęben kopiący, sterownik i to co przywieźli w bagażach. Nadzieja że paczka się odnajdzie pozostawała, ale czas uciekał. Większość drużyn miała gotowe łaziki a HUSAR był "w proszku". W wielu materiałach piszą po prostu o firmie kurierskiej- ale nie bójmy się tego powiedzieć, to był UPS.

Następnie skorzystaliśmy z wycieczki KSC BUS'em która była w cenie wejściówki. Klasycznym amerykańskim autobusem jeździmy po Merritt Island
gdzie pierwsze co widzimy to znany wszystkim ze zdjęć budynek Vehicle Assembly Building. Jest to olbrzymia szara bryła która na ścianie frontowej po jednej stronie ma logo NASA, a po drugiej wielką amerykańską flagę (w Stanach nic się nie obejdzie bez flagi). Przy okazji pilot wycieczki wspomniał że lepiej nie robić zdjęć strażnikom bo bywają nerwowi i lubią strzelać :) W trakcie jazdy 2 razy zrozumiałem że pilot mówi o aligatorze w rowie i wszyscy się wtedy rzucali z aparatami do szyb po jednej stronie autobusu, ale ani razu nie udało mi się go zobaczyć :(
Już samo zobaczenie budynku NASA to było "coś", lecz w porównaniu do tego co mieliśmy zobaczyć- był to tylko słaby prolog :)
Po drodze widać było jakieś nie duże platformy startowe, ale miejscem do którego jechaliśmy był budynek poświęcony programowi Apollo, a więc i Saturnowi V - największej jak dotąd używanej rakiety!
Po wyjściu z autobusu wchodzimy do ciemnego pomieszczenia którego ściany są pokryte wizjami artystycznymi startu Saturna V. Na dość małym ekranie wyświetlany jest film wprowadzający w realia lat 60-tych. Amerykanie mówią w nim że byli strasznie w plecy za Rosjanami. Głównym elementem rozpoczynającym "wyścig kosmiczny" był strach. A Amerykanie mieli się czego bać.  Rosjanie 4 X 1957 wynieśli na orbitę pierwszego sztucznego satelitę- ważącego ponad 83 kg Sputnika. Ameryka miała problem, i w dużej mierze w celach propagandowych wynieśli swojego pierwszego satelitę. Był to Explorer I a udało im się to dopiero 31 I 1958 roku, czyli blisko 4 miesiące po Rosjanach (w tym czasie Rosjanie mieli już na "koncie" Sputnika 1 oraz 2 oraz psy, m.in. Łajkę). W dodatku Explorer I to było "małe gówienko" ważące raptem 14 kilogramów.
Kilka tygodni później Rosjanie wynieśli na orbitę ważącego ponad 1300 kg Sputnika 3. Amerykanie wpadli w popłoch- skoro ruscy mogą wynieść blisko 1.5 tony na orbitę to równie dobrze mogą wynieść głowicę jądrową i w każdej chwili zrzucić ją na któreś z amerykańskich miast! Ameryka wzięła się ostro do roboty i końcowy efekt znamy- 20 lipca 1969 roku Neil Armstrong jako pierwszy człowiek w historii postawił stopę na Księżycu.

Krótki film się kończy i przechodzimy do następnego pomieszczenia- a właściwie wielkiej i pięknej hali w której leży Saturn V. Ależ on jest wielki!!!!!! Czytało się setki razy że ma 110 metrów długości ale tego się nie czuję. A gdy nagle zza rogu wyłania się 5 olbrzymich dysz wylotowych... Człowiek wręcz czuję tą moc! Paru osobom już to mówiłem ale się powtórzę- czułem się jak muzułmanin w Mekkce- wręcz biłem pokłony przed Saturnem V!!! To co jeszcze mnie zdumiewało podczas chwili zadumy to myśli załogi z programu Apollo. Trzech odważnych i doskonale wyszkolonych mężczyzn siadało na szczycie 110 metrowej bomby na paliwo ciekłe. Nie mieli kontroli nad ciągiem. Gdy rakietę odpalono silniki przestawały działać dopiero po wypaleniu się paliwa. Co musieli myśleć? Przeżyję czy zginę? Horror...
 Cały Saturn V w owej hali był podzielony na kolejne stopnie, a nad restauracją wisiał lądownik misji Apollo :) Był też oryginalny bus który woził astronautów na platformę startową. To w nim musieli mieć te myśli o tym czy przeżyją...
Można była tam również zobaczyć łazik oraz taczki księżycowe (tak, astronauci na Księżycu wozili swój ekwipunek na taczkach :) ), kombinezon Armstronga itd. Było również pomieszczenie w którym widoczna była mapa Księżyca z zaznaczonymi miejscami lądowań poszczególnych misji, próbka księżycowa zatopiona w szklanej piramidce oraz ORYGINALNA kapsuła z misji Apollo 14!!!! To było naprawdę emocjonujące przeżycie, miało się tam ochotę zostać na noc i spać w towarzystwie Saturna V :)
Na rozentuzjowanych zwiedzających czekał sklep z pamiątkami gdzie za nie małe pieniądze mogli kupić jakieś suveniry :)

Opisując rakietę Saturn V i program Apollo nie można nie odnieść się do teorii spiskowych. Chyba każdy słyszał o tym że Amerykanie nigdy nie byli na Księżycu. Osobiście uważałem że Apollo to prawda aczkolwiek bez jakiegoś wielkiego przekonania. Ręki a nawet palca nie dałbym sobie obciąć. A chyba nie ma osoby która z hali z Saturnem V wyszłaby z takimi wątpliwościami. Skoro udało się zbudować coś o tak ogromnej mocy i możliwościach, to czemu Amerykanie mieliby wystrzeliwywać swoich ludzi i "nie trafiać" nimi w Księżyc? W jaki sposób miało by im się to udać? Wydaje mi się że przez odpowiednio duży teleskop nie było by problemu z dojrzeniem orbitującego orbitera (jakkolwiek głupio to brzmi). To nie jest tak że oni z dnia na dzień postanowili że wylądują na Księżycu. Już Apollo 8 był skierowany na orbitę Księżyca. Przeprowadzili setki jeśli nie tysiące testów WSZYSTKIEGO. I wszystko działało. Dlaczego mieliby po prostu nie wylądować na Księżycu? I właśnie to zrobili. I chwała im za to.
Tą drobną rozkminą kończymy dzień trzeci :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz